To jest suplement do notki Sala operacyjna, z czerwca tego roku. W czerwcu zrobiłam zdjęcie sali, dziś zdjęcie wejścia głównego. Ładna czaszka, prawda? A i kratka wentylacyjna wydaje się być we właściwym miejscu...
piątek, 4 grudnia 2009
Sala operacyjna 2
środa, 2 grudnia 2009
Pod mostem
Każdemu, kto spędził w Londynie choćby chwilę znany jest zapewne London Bridge - gigantyczny węzeł kolejowy (również stacja metra). Tym, którzy miejsca nie znają wyjaśniam, że ten węzeł kolejowy znajduje się na wysokości mniej więcej trzeciego- czwartego piętra, licząc od poziomu chodnika. Liczne linie kolejowe krzyżujące się na dworcu tworzą coś w rodzaju dachu, pod którym toczy się bujne życie.
czwartek, 22 października 2009
ogloszenie o pracy
sobota, 25 lipca 2009
Organizacje charytatywne
niedziela, 14 czerwca 2009
Sala operacyjna
To jest sala operacyjna oddziału kobiecego szpitala św. Tomasza w Londynie, szpitala, w ktorym będę operowana. Całe szczęście moja operacja nie odbędzie się na tym drewnianym stole a moja krew nie będzie wsiąkała w trociny. Jak to dobrze, że nie nie mamy teraz rok 2009 a nie 1822, a więc rok, w którym przybytek widoczny na zdjęciu został oddany do użytku! Minęło zaledwie 187 lat od dnia, w którym postawiono ten drewniany stół na swoim miejscu. Jeżeli kiedyś będziecie mieli chętkę na rzucenie uwagi, że kiedyś to było lepiej, bardzo proszę, przyjrzyjcie się najpierw temu zdjęciu, pamiętając, że znieczulenie zaczęto stosować dopiero 27 lat później. Muzeum, w którym można obejrzeć nie tylko tę salę operacyjną, ale również instrumenty, których używali chirurdzy na przestrzeni historii oraz przylegające do sali laboratorium, w którym przygotowywano ziolowe mikstury, znajduje się tuż przy London Bridge. Szpitala św. Tomasza już tam nie ma - został przeniesiony do Lambeth - ale jego drobna część się zachowała, gdyż nie znajdowała się w głównym, nieistniejącym już, budynku a na strychu przylegającego do szpitala kościoła. Więcej szczegółów można znaleźć tutaj: The Old Operating Theatre Museum
czwartek, 26 marca 2009
literowka
Popełniłam literówkę, wpisując adres swojego bloga w pole adresu w przeglądarce. Ku swojemu ogromnemu zdumieniu otworzyła mi się strona Mega Site of Bible Studies, zawierającą m.in. 'incredible testimony of a former doubter'. Religijny spam, jednym slowem. Domena glowna tej strony to blogpot, jak z adresu dowolnego bloga na blogspocie (sprawdziłam kilka) wyrzucicie literkę s, to na tę stronę traficie. No i komu ja mam to zgłosić? I czy to w ogóle jest jakieś wykroczenie? Na pewno przeciwko dobrym obyczajom.
środa, 25 marca 2009
Szybciej, koteczku!
Nastolatka położyła z entuzjazmem na stole film o wielce wdziecznym, sugerującym treść niekoniecznie odpowiednią dla młodych panien, tytule: Faster, Pussycat! Kill! Kill! i kazała niezwłocznie obejrzeć. Warto było.
Film jest z gatunku trash movies, a więc niskobudżetowy, z pogranicza kiczu i komiksu. Powstał w latach sześćdziesiątych, pod czujnym okiem reżysera Russ'a Meyer'a. Treść? Trzy piękne długowłose kobiety, w obcisłych spodniach, z dużymi biustami i jeszcze większymi dekoltami, po pracy "przy rurze" w nocnym klubie udają się na pustynie, gdzie urządzają wyścigi ślicznymi, sportowymi kabrioletami. Tę jakże kobiecą, weekendową rozrywkę zakłóca im młoda para, która miała nieszczęście udać się w to samo miejsce na piknik. Mężczyzna zostaje bez większych ceregieli ukatrupiony gołymi rękami (nic dziwnego, miał na sobie naprawdę idiotyczne krótkie spodenki). Młode, niewinne dziewczę zostaje porwane.
piątek, 30 stycznia 2009
Guziki
Życie w świecie urządzonym z męskiego punktu widzenia może być:
- Niebezpieczne. (Badania kliniczne leków są w minimalnym stopniu przeprowadzane na kobietach, zalecane dawki są więc niedostosowane do kobiecego organizmu, który inaczej wchlania leki niż męski).
- Czasochłonne. (Architekci - głównie mężczyźni - rzadko uwzględniają fakt, że dla kobiet trzeba zbudować więcej toalet. W rezultacie wystajemy w długich kolejkach).
- Niewygodne. (Znów architekci - tym razem ci planujący chodniki bez zjazdów dla dziecięcych wózków. Ostatnio jakoś zaczęło się to zmieniać na lepsze, czyżby dlatego, że widzimy coraz więcej tatusiów z wózkami?)
- Frustrujące. (Tu lista jest długa, a na jej czele stoją slaby dostęp kobiet do wysokich stanowisk oraz niechęć panów do zmywania naczyń).
- Odsłaniające bieliznę. I o tym ten wpis.
niedziela, 25 stycznia 2009
Vierablu w operze
Do ubieglej soboty w operze bylam raz, wiele lat temu, i bylo to doświadczenie emocjonalnie obojętne. Powiedzmy tak - mając do wyboru Nabucco i Toma Waits'a, poszlabym zdecydowanie chętniej na Waits'a. Staje się jednak rzecz dziwna - wolne rodniki, czy co tam innego powoduje starzenie się, dzialają najwyraźniej również na sluch, bo z każdą dodatkową zmarszczką coraz bardziej mnie ciągnie do muzyki klasycznej. Na której się nie znam. Chętnie więc dalam się namówić reklamom zachęcającym do obejrzenia "monumentalnej opery" Carmina Burana, zwlaszcza, że zapowiedź niezwyklej scenografii i choreografii nieco lagodzila ciężki kaliber slowa opera.
Reklama podzialala nie tylko na mnie - do O2 oprócz mnie, Nastolatki i jej koleżanki wybralo się jeszcze ok. 14 tys. widzów. Niestety, po raz kolejny okazalo się, iż reklamy należy ignorować. I po raz pierwszy okazalo się, że do spektaklu operowego należy się przygotować, to znaczy dowiedzieć się, o czym jest przedstawienie. Uniknie się wtedy dialogów: - "Mamo, ale o czym to jest?" - "Nie wiem. Ten w bialym wygląda jak kurczak, gonią go jacyś z siekierą, chyba będą gotować rosól". Tu jednak trzeba być ostrożnym, może się bowiem zdarzyć, że dzieci zabierane na koncert lepiej jest trzymać w blogiej nieświadomości co do oglądanych treści - "Carmina Burana - Drink, Sex and Medieval Monks".
A czemu należalo do reklamy podejść z ostrożnością? Po pierwsze efekty wizualne mialy być atrakcją, gdy tymczasem zagluszyly swym bogactwem muzykę. Po drugie wystawianie przedstawienia, w którym tak wiele się dzieje, w ogromnej sali, w której większość widzów nie ma szans zobaczyć szczególow, bo siedzą za daleko (i za wysoko!) jest moim zdaniem zwyczajnie nieuczciwe. Wielu dalo wyraz temu, co o tym myślą i masowo opuszczalo widownię. Myśmy nie wyszly. Poradzilam nastolatkom, żeby w miarę możliwości nie zwracaly uwagi na chaotyczną bieganinę na scenie, z której zwlaszcza z odleglości, jaka dzielila nas od aktorów, niewiele wynikalo, i skupily się na muzyce. I gdyby nie nie koncert, który mial miejsce przed przedstawieniem wlaściwym, a skladający się z operowych przebojów Verdi'ego w wykonaniu chóru i orkiestry, być może zamiast zachęcić Nastolatkę do opery udaloby mi się ją tym niezbyt szczęśliwym wyborem skutecznie zniechęcić. A tak dzięki wspanialej orkiestrze dziecko nie jest dla muzyki klasycznej stracone.
Recenzja z Times'a.
wtorek, 13 stycznia 2009
Historia śmierci i umierania
Nareszcie znalazłam skuteczny sposób na wykorzystanie tych ponad dwóch
godzin, które codziennie spędzam w publicznych środkach transportu -
podcast! Zaczęłam od zgrywania na iPoda audycji radiowych, potem
przeszukałam strony internetowe uniwersytetów i teraz w drodze do i z
pracy słucham również wykładów. Chciałabym polecić jeden z nich - The
History of Death and Dying (po angielsku), profesora Allana
Kellehear'a. Można posłuchać tutaj:
http://www.podcastdirectory.com/podshows/2092337
Allan Kellehear prezentuje kilka ciekawych teorii:
* W epoce kamiennej ludzie umierali gównie śmiercią gwałtowną, zwykle
byli nią zaskoczeni, nie mogli się do niej przygotować. Proces
umierania rozpoczynał się więc dla nich po fizycznej śmierci - gdy
ciało nieruchomiało, duch rozpoczynał wędrówkę do miejsca ostatecznego
spoczynku, wędrówkę najeżoną przeciwnościami, wędrówkę, do której
musial być odpowiednio uzbrojony oraz wyposażony w zapas jedzenia. Wg
profesora to wlaśnie gwałtowność śmierci byla "matką" Nieba we
wszystkich bogatych jego postaciach.
* Kolejne epoki to udomowianie zwierząt i związane z tym
rozprzestrzenianie się chorób zakaźnych. Czlowiek zacząl wiedzieć z
wyprzedzeniem, kiedy umrze, wiedzieć - z obserwacji innych - jak
skończy się choroba. W ostatnim wieku sytuacja znów się odwrócila -
przestaliśmy wiedzieć, kiedy umieramy. Nasze podejrzenia w tej sprawie
muszą być potwierdzone przez osoby trzecie (lekarzy) oraz testy.
Czlowiek, który twierdzi, że sam z siebie wie, że jest bliski śmierci
może być latwo uznany za lekko zbzikowanego.
Profesor opowiada o umieraniu z dowcipem. Ostrzega też , że co prawda
jest na ten temat wiele lektur, ale opisują one historię umierania z
punktu widzenia klas wyższych i średnich, czyli z perspektywy co
najwyżej 20% spoleczeństwa. Sam prezentuje problem w sposób bardziej
uzasadniony statystycznie.
Podcastowe porady:
- Sluchanie podczas drogi do pracy wymaga sluchawek redukujących
dzwięki dobiegające z zewnątrz.
- Sluchawki takie nie wyciszają 100% - metro jest w daszym ciągu za
glosne, pociąg ujdzie, w autobusie slucha się najlepiej.
- Dla mieszkających poza Polską - nareszcze przynajmniej częściowo
można mieć dostęp do polskiego radia.
- Świat podcastów jest niewiarygodnie bogaty. Zawsze mnie kusil, ale
sluchanie z komputera uważam za wyjątkowo malo atrakcyjne. iPod, czy
inny odtwarzacz to dobre rozwiazanie - można go tez podlaczyć do
cyfrowego radia.
poniedziałek, 12 stycznia 2009
Zdanie odrębne w sprawie kryzysu
1. Cieszę się, że ludzie przestają kupować rzeczy i tak im do niczego
niepotrzebne.
2. Cieszę się, że rozważniej robią zakupy żywnościowe - może nie będą
już nigdy więcej wyrzucać 1/3 jedzenia do kosza.
3. Cieszę się, że wiele rozdmuchanych cen zaczyna spuszczać powietrze.
Z pewnym rozbawieniem obserwuję gwaltowne wysilki rządu, usilującego
zachęcić spoleczeństwo to zakupów - Zjednoczone Królestwo ma teraz
najniższą stopę procentową od XVII wieku! Z rozbawieniem, bo jeszcze
niedawno slychać bylo powszechny lament z powodu lekkości, z jaką
Brytyjczycy robili zakupy na kredyt. (Takich przykladów jest zresztą
więcej - jednego dnia placz, bo Wyspiarze za dużo piją, drugiego dnia
placz, bo sprzedaż piwa spada).
Ja wiem, kryzys oznacza wiele dramatów - sama bylam zredukowanym,
obciętym kosztem już dwa razy a raz musialam zamknąć swoją źle
prosperującą firmę. A jednak lepiej mi się żyje w atmosferze umiaru.
poniedziałek, 5 stycznia 2009
Puszczanie latawców
Po co żyć? Od czasu do czasu takie pytanie atakuje nas znienacka.
Różnie na nie odpowiadamy. Niektórzy bez namysłu rzucają: "Po to, by
co sobotę puszczać latawce", "Po to, by wychować dzieci na dobrych
ludzi", "Po to, by jak najwięcej zbłąkanych duszyczek sprowadzić na
drogę zbawienia", "Po to, by wybudować pierwszą ludzką osadę na
Marsie", "Po to, by wyszukać i opracować wszystkie teksty źródłowe
dotyczące mojego miasta", "Po to by własnoręcznie zbudować łódkę i
potem spędzać na niej każdy urlop".
Innych to pytanie wprowadza w zakłopotanie - sądzą, że odpowiedź
powinna być monumentalna, jak na przykład "Po to, by zlikwidować
biedę" albo "Po to, by osiągnąć nirwanę" lub "Po to, by sformułować
ogólną teorię wszystkiego" i boją się udzielić odpowiedzi pospolitej i
zwyczajnej. Tych chciałabym uspokoić - weźcie głęboki oddech, zróbcie
dziesięć przysiadów i weźcie przykład z tych, którzy nie boją się
przyznać, iż żyją po to, by co sobotę puszczać latawce.
Oprócz tych dwóch grup jest jeszcze trzecia - żałośni nieszczęśnicy,
którzy już, już mają z uśmiechem odpowiedzieć, że po to, żeby latawce,
gdy nagle bledną, smutnieją i milkną. Nie mogą sobie bowiem
przypomnieć, kiedy ostatnio wyszli ze swoim latawcem na pole. Jak
przez mgłę pamiętają, że wiele miesięcy temu postanowili pracować
troszkę więcej, żeby zarobić na bilet do Wietrznej Krainy, gdzie ich
latawiec mógłby w pełni rozwinąć skrzydła. Ich dodatkowy wysiłek
został dostrzeżony, dostali podwyżkę, awans, więcej obowiązków. Po
jakimś czasie powoli zaczęli zapominać, po co podjęli dodatkowy
wysiłek, pamiętali tylko, że muszą pracować więcej i więcej...
Moje postanowienie na ten rok (i kolejne) to uniknięcie cudu przemiany
środka w cel. Czego i Wam życzę.
niedziela, 4 stycznia 2009
Próba mikrofonu
Raz.... dwa.... raz... dwa... trzy...
Działa? Działa - światła na konsolce świecą na zielono, wygląda na to,
że system się zregenerował. Mam nadzieję, że na długo.