czwartek, 13 marca 2008

Masłowska w Soho

Nareszcie. Idę do teatru. Od ponad dwóch lat się wybieram, przeglądam repertuary, które potem Nastolatka hurtem wyrzuca, gdy ma jeden ze swoich gwałtownych ataków chęci na sprzątanie, zastanawiam się... Nic nie przyciągało mojej uwagi, aż do dziś, kiedy to zobaczyłam kątem oka w gazecie, porzuconej na sąsiednim siedzeniu, tytuł: A Couple of Poor, Polish-Speaking Romanians.Oczywiście najbardziej lubimy te piosenki, które już kiedyś słyszeliśmy, nic więc dziwnego, że z dziesiątek sztuk teatralnych zainteresowała mnie ta, która ma w tytule Polish. I którą napisała, jak się okazuje, Dorota Masłowska.

Bliżej zainteresowanym polecam rozmowę z Lisą Goldman. Jej zdaniem sztuka jest "inna i inspirująca". Eksplorująca (między innymi) temat polskiej ksenofobii, co jest szczególnie interesujące w kontekście ksenofobii z jaką spotykają się Polacy w Wielkiej Brytanii, problem Innego.

....

Trochę dziwnie jest być Innym. Całe życie byłam jednostką a tu nagle jestem częścią grupy, która zabiera pracę innym, śmieci i zapycha potomstwem szkoły. Jeszcze trochę, a zaczniemy tubylcze dzieci przerabiać na kiełbasy. Kto mieczem wojuje...

Nie jest to szczególnie miłe uczucie (bycie innym), mimo iż mit Polaka - idealnego pracownika ma się dobrze. W filmie The Poles are coming (pełna wersja pod linką) był ten mit co prawda ilustrowany rozmową z Litwinami, ale co tam. Film był dość rzetelny, dość jasno pokazujący, że z masową emigracją właściwie każdy ma problem: imigranci, bo często decyzja o wyjeździe nie jest łatwa a życie w obcym kraju również; gospodarze, bo czują się zagrożeni; firmy w rodzinnym kraju, bo nie mają pracowników. I tylko właściciele firm w kraju gospodarzy się cieszą.

Dwie rzeczy mnie jednak zdenerwowały.
Pierwsza to burmistrz Gdańska. Jaki miał pomysł na ściągnięcie ludzi z powrotem do miasta? Przyjechał na Wyspę wyposażony w plakaty ze smutnymi dziećmi, tęskniącymi za mało znanym tatą; ze starszym panem samotnie spędzającym święta w kraju. Nie prościej było przywieźć ze sobą oferty pracy, zamiast sugerować zapracowanym emigrantom, że nie zdają sobie sprawy z tego, że rodziny za nimi tęsknią?
Druga to mit o leniwych Brytyjczykach. Och, część na pewno jest leniwa, tak jak i część Polaków. Przypominam jednakże, że spora część imigracji to ludzie, którzy nie chcieli pracować w Polsce za pensje minimalną, bo ona po prostu nie wystarcza na życie. Minimalna stawka w Wielkiej Brytanii też nie wystarcza. To znaczy wystarcza jedynie imigrantom, bo mają mniejsze koszty. "Leniwość" nie jest więc jakąś immanentną cechą jednego czy drugiego narodu, a zwykle kwestią ceny.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Wiesz, to bardzo ciekawe, co piszesz o tym mierzeniu się ze stereotypem "innego". Czy myślisz, że to jakoś zmieni świadomość emigrantów i zdystansuje ich do własnych ksenofobicznych ciągot?

I tak mi się jeszcze skojarzyło a propos wizyty burmistrza z plakatami i idealnego polskiego pracownika... Ostatnio ktoś mi przysłał formularz zgłoszeniowy do ankiety zdaje się Ministerstwa Edukacji, czy Szkolnictwa Wyższego mniej więcej pt. Polscy uczeni zagranicą. I nielekko się wkurzyłam. Czemu mają służyć te dane? Czy "polscy" to znaczy "nasi"? Czy Ministerstwo chce sobie domasować państwowe ego i jednocześnie wykazać się cudzymi karierami jako własną zasługą, vide: nasz system edukacji nie jest taki zły, bo produkuje zdolnych emigrantów? Może i nie jest. Problem w tym, że kompletnie politycznie i mentalnie niezdolny zaadoptować tych produkowanych zdolnych..., ale do statystki jak znalazł. Wszystko da się obrócić na profit, jak się dobrze ułoży kwestionariusz... To trochę jak ten plakat z płaczącymi dziećmi - pracy nie ma, ale odwołują się do racji moralnych i sentymentalnych. Nie wracasz, nie poświęcasz się - nie masz serca... Płaskie zagrywki.

Ciepło,

Anonimowy pisze...

Mnie tam odrobinę denerwuje nazywanie gastarbeiterów emigrantami.
Ale ja to truskawki cukrem...