Po co żyć? Od czasu do czasu takie pytanie atakuje nas znienacka.
Różnie na nie odpowiadamy. Niektórzy bez namysłu rzucają: "Po to, by
co sobotę puszczać latawce", "Po to, by wychować dzieci na dobrych
ludzi", "Po to, by jak najwięcej zbłąkanych duszyczek sprowadzić na
drogę zbawienia", "Po to, by wybudować pierwszą ludzką osadę na
Marsie", "Po to, by wyszukać i opracować wszystkie teksty źródłowe
dotyczące mojego miasta", "Po to by własnoręcznie zbudować łódkę i
potem spędzać na niej każdy urlop".
Innych to pytanie wprowadza w zakłopotanie - sądzą, że odpowiedź
powinna być monumentalna, jak na przykład "Po to, by zlikwidować
biedę" albo "Po to, by osiągnąć nirwanę" lub "Po to, by sformułować
ogólną teorię wszystkiego" i boją się udzielić odpowiedzi pospolitej i
zwyczajnej. Tych chciałabym uspokoić - weźcie głęboki oddech, zróbcie
dziesięć przysiadów i weźcie przykład z tych, którzy nie boją się
przyznać, iż żyją po to, by co sobotę puszczać latawce.
Oprócz tych dwóch grup jest jeszcze trzecia - żałośni nieszczęśnicy,
którzy już, już mają z uśmiechem odpowiedzieć, że po to, żeby latawce,
gdy nagle bledną, smutnieją i milkną. Nie mogą sobie bowiem
przypomnieć, kiedy ostatnio wyszli ze swoim latawcem na pole. Jak
przez mgłę pamiętają, że wiele miesięcy temu postanowili pracować
troszkę więcej, żeby zarobić na bilet do Wietrznej Krainy, gdzie ich
latawiec mógłby w pełni rozwinąć skrzydła. Ich dodatkowy wysiłek
został dostrzeżony, dostali podwyżkę, awans, więcej obowiązków. Po
jakimś czasie powoli zaczęli zapominać, po co podjęli dodatkowy
wysiłek, pamiętali tylko, że muszą pracować więcej i więcej...
Moje postanowienie na ten rok (i kolejne) to uniknięcie cudu przemiany
środka w cel. Czego i Wam życzę.