Wirusy zmieniają treść ustaw? A my nie mamy szczepionki?
Tak sobie pomyślałam, przeczytawszy tytuł "Równouprawnienie nie ma szans w starciu z biologią" zamieszczony w Gazecie Wyborczej. Pamiętam przecież słownikową definicję słowa równouprawnienie: "równość wobec prawa, korzystanie z jednakowych, równych praw".
Hmm... w jaki sposób biologia miałaby mi odebrać prawo wyborcze powiedzmy? Czy na kartach do głosowania zamieszkał jakiś wirus paraliżujący każdą kobietę, jaka weźmie tę kartę do ręki? Och, można sobie przecież z tym poradzić, wystarczy wprowadzić głosowanie przez internet. A więc to nie to. Nic, tylko jakieś złośliwe bakterie żywiące się farbą drukarską pozjadały pewne zapisy z ustaw... A może chodzi o coś innego, znacznie brzydszego, na co wskazywałoby chociażby to zdanie: " Kulturowo chcielibyśmy równouprawnienia płci, ale nie jest ono zgodne z naszą naturą.". Ach tak...
Panie antropologu Pawłowski, panie Ulanowski - równouprawnienie oznacza "równe prawo do" a nie równo rozłożony obowiązek. Oznacza, że moja córka może zgłosić się do ochotniczej brytyjskiej armii i że zostanie przyjęta, o ile spełni wymagania sprawnościowe. Równouprawnienie nie oznacza, że ona musi pójść do wojska. Równouprawnienie oznacza, że ojcowie mogą korzystać z urlopu tacierzyńskiego, nie oznacza jednak, że muszą. Jeżeli po latach obowiązywania ustaw, zapewniających kobietom i mężczyznom równe prawo do korzystania z urlopów rodzicielskich oraz służby wojskowej, w dalszym ciągu kobiety w armii i mężczyźni na urlopach rodzicielskich będą stanowili mniejszość, wcale to nie będzie oznaczało "porażki równouprawnienia w starciu z biologią". Będzie to oznaczało, że mniej więcej każdy robi ze swoim życiem to, co uważa za stosowne i że płeć sama w sobie nie stoi temu na przeszkodzie.
Tak sobie pomyślałam, przeczytawszy tytuł "Równouprawnienie nie ma szans w starciu z biologią" zamieszczony w Gazecie Wyborczej. Pamiętam przecież słownikową definicję słowa równouprawnienie: "równość wobec prawa, korzystanie z jednakowych, równych praw".
Hmm... w jaki sposób biologia miałaby mi odebrać prawo wyborcze powiedzmy? Czy na kartach do głosowania zamieszkał jakiś wirus paraliżujący każdą kobietę, jaka weźmie tę kartę do ręki? Och, można sobie przecież z tym poradzić, wystarczy wprowadzić głosowanie przez internet. A więc to nie to. Nic, tylko jakieś złośliwe bakterie żywiące się farbą drukarską pozjadały pewne zapisy z ustaw... A może chodzi o coś innego, znacznie brzydszego, na co wskazywałoby chociażby to zdanie: " Kulturowo chcielibyśmy równouprawnienia płci, ale nie jest ono zgodne z naszą naturą.". Ach tak...
Panie antropologu Pawłowski, panie Ulanowski - równouprawnienie oznacza "równe prawo do" a nie równo rozłożony obowiązek. Oznacza, że moja córka może zgłosić się do ochotniczej brytyjskiej armii i że zostanie przyjęta, o ile spełni wymagania sprawnościowe. Równouprawnienie nie oznacza, że ona musi pójść do wojska. Równouprawnienie oznacza, że ojcowie mogą korzystać z urlopu tacierzyńskiego, nie oznacza jednak, że muszą. Jeżeli po latach obowiązywania ustaw, zapewniających kobietom i mężczyznom równe prawo do korzystania z urlopów rodzicielskich oraz służby wojskowej, w dalszym ciągu kobiety w armii i mężczyźni na urlopach rodzicielskich będą stanowili mniejszość, wcale to nie będzie oznaczało "porażki równouprawnienia w starciu z biologią". Będzie to oznaczało, że mniej więcej każdy robi ze swoim życiem to, co uważa za stosowne i że płeć sama w sobie nie stoi temu na przeszkodzie.
5 komentarzy:
Szkoda gadać, ten artykuł jest głupi. Albo z winy tego naukowca, albo z winy dziennikarza, który tak a nie inaczej rozmowę zredagował. Jak patrze na ostatnie wyczyny Agory - i nie, nie mam tu na myśli znanej głośnej sprawy obyczajowo-społecznej, lecz zaledwie sprawy popularno-naukowe - to zaczynam wierzyć, że to w większej części wina redaktorów. To co oni ostatnio wyprawiają to robienie z niegdyś porządnej gazety tabloidu.
Nie przypomnę sobie autora słów, które przytoczę tylko w przybliżeniu: "Współczuję ludziom czerpiącym wiedzę o świecie z gazet (lub szerzej: z mediów)". Agora nie jest tylko dlatego lepsza od innych, że wydaje 'Gazetę' o jakże wielkich zasługach dla obalenia systemu. Gazeta nazywa się Wyborcza na pewnej rzeczy pamiątkę, ale dziś taryfa ulgowa w krytycznej ocenie to anachronizm. Uważam, że raczej szkoda czasu na jej lekturę, a część dramatu pod tytułem 'Polska' ma swoje przyczyny w jej publikacjach.
W Twoim komentarzu prawidłowo rozpoznajesz, że równouprawnienie to nie jakieś 'uczynienie takim samym', szczególnie takim samym w sensie biologicznym. Tężyzna fizyczna moja jest taka, że całe zastępy kobiet lepiej nadają się do bycia żołnierką. Ale nie w tym i nie w urlopie macierzyńskim widzę sedno. Równouprawnienie każe na siebie czekać w dużo mniej spektakularnych, niż koszary wojskowe, sytuacjach: w restauracji, w kinie, na ulicy, w pracy, w szkole, w tramwaju. Kobieta siedząca samotnie w restauracji to ciągle jednoznaczna 'propozycja'. Przyglądam się różnym kobietom 'w okolicy': bez najmniejszego protestu stają się służącymi swoich mężów. Dlaczego? Bo żyją w świecie, który słabo i z oporem godzi się na ich, kobiet, samodzielność. W sensie finansowym, zawodowym towarzyskim. Wszystkie opresje kobiety we współczesnym świecie są kamuflowane i kłamliwie uzasadniane różnicami biologicznymi. Mało jest większych kłamstw w życiu społecznym. Otuchy dodaje fakt, że zmiany następują, ale jak wolno to idzie!
Wojciech Kubalewski
Ja artykuł zrozumiałam inaczej. Nie jako krytykę równouprawnienia rozumianego jako 'równo rozłożony obowiązek', ale jako krytykę ogólnej tendencji demograficznej wsród rdzennych Europejczyków. Może zresztą przeinterpretowuję autora - ten artykuł wzbudził burzliwe dyskusje na niektórych forach i może zagubiłam się trochę w tym, co było w artykule, a co w dyskusjach. Ale też o tym niedawno pisałam:
http://ju.blox.pl/2008/06/Europejczycy-Juz-dawno-wymarli.html
Bardzo piękny przykład braku równouprawnienia, gdzie bzdury są w artykule mężczyzn, a mądre uwagi w komentarzu kobiety.
Antropolog Pawlowski uchodzi za specjaliste w dziedzinie rownosci kobiet i mezczyzn - dalibog, nie wiadomo dlaczego, bo to, co pisze, to zupelne non-sequitur. W jaki sposob z roznic miedzy kobietami a mezczyznami - ktore istnieja - mialaby wynikac LOGICZNIE konsekwencja w postaci odmiennych praw - tego oczywiscie nie wyjasnia, tylko uwaza to za oczywiste. Jak ktos nie slyszal nigdy o roznicy miedzy sfera bytu i sfera powinnosci, to nie warto go czytac.
Ale irytujacy jest.
Na dodatek czesc jego uwag jest juz zupelnie z magla: jak to jego zona pouczala amerykanskiego profesora, jak zyc, bo ten mial rozwydrzona zone, co sie domagala, zeby profesor pomagal w domu... A zona Pawlowskiego nie pomaga, i jest szczesliwsza od tamtej...
Ogolnie - magiel i prowincja.
Prześlij komentarz