poniedziałek, 28 kwietnia 2008

Zakupy

Poszłam do księgarni i spędziłam w niej wiele godzin. Muszę przyznać, że kupowanie książek online jest zdecydowanie mniej frustrujące - nie na się na stronie internetowej ogarnąć wzrokiem jednocześnie tysięcy książek, których się nie kupi - widać bowiem na niej najwyżej kilkanaście. W internecie też książki prezentują się mniej zachęcająco - przede wszystkim nie pachną.

Najdłużej jak zwykle przytrzymało mnie w średniowieczu, wybrałam tam jednak tylko Medieval Women. Z półek obok wybrałam m.in. Hubbub, Filth, Noise and Stench in England (Rwetes brud, hałas i smród w Anglii). I z przyjemnością pogrążam się w opisach włosów nieczesanych przez trzy miesiące w obawie przed zburzeniem misternie ułożonej fryzury. Przede wszystkim jest to jednak praca o miastach - Londynie, Oxfordzie,Machesterze i Bath w XVII i XVIII w. Będą relacje z lektury.

sobota, 26 kwietnia 2008

Lubicie latać British Airways?

To posłuchajcie.
Sobotni The Independent przynosi dość zawstydzające i niesmaczne wieści na temat British Airways. Wieloletni pilot tych linii lotniczych twierdzi, że rasizm wśród załogi jest tak powszechny, że można powiedzieć, iż jest normą. Wielokrotnie próbował skłonić kierownictwo BA do zajęcia się problemem - bezskutecznie. Zgłosił się więc do prasy, prawdopodobnie pod wpływem pewnego marcowego wydarzenia, kiedy to pilot samolotu lecącego do Lagos usunął z samolotu 136 Nigeryjczyków, protestujących przeciwko złemu traktowaniu przez policję jednego z pasażerów, deportowanego (i stawiającego opór) Nigeryjczyka.

Publicysta The Independent, Robert Frisk, twierdzi, że pilot mógł zareagować inaczej - wyprosić z samolotu policjantów wraz z deportowanym, bo to oni w pierwszym rzędzie byli sprawcami zamieszania. Tak postąpił pilot Sabeny w podobnej sytuacji i tak pono postépują w podobnych sytuacjach piloci francuscy. Frisk wspomina też, że po wydaniu wyroku śmierci na Salmona Rushdiego British Airways zabroniła mu latać ich liniami. Dla mnie wyrzucanie z samolotu 136 pasażerów w celu umożliwienia przewiezienia jednego deportowanego jest nie do przyjęcia.

Oczywiście, należy wziąć pod uwagę, że cały artykuł został napisany na podstawie zeznań jednej osoby. W dyskusji, jaka się na jego temat wywiązała na Indyblogs, opinie dyskutantów można podzielić następująco:

  1. Pracownicy BA (z jednym wyjątkiem biali), którzy nie spotkali się nigdy z rasizmem w firmie.
  2. Spora grupa uważająca, że łagodne rasistowskie uwagi, skierowane do wszystkich możliwych grup, zdarzają się w każdej firmie, są częścią normalnego życia społecznego i nie ma co nich robić historii na pierwszą stronę.
  3. Kolorowi pasażerowie, którzy doświadczyli złego traktowania ze strona BA spowodowanego kolorem ich skóry.
  4. Grupa, która nie lubi BA z wielu innych powodów.
Ciekawe, że rasizmu zwykle nie widzą Ci, którzy nie są nań narażeni.

To zresztą nie pierwsze oskarżenie BA o rasizm - w 1995 Tony Kaye, pracujący dla Saatchi and Saatchi i robiący BA reklamę linii lotniczych, nie krył swego oburzenia, gdy klient kazał mu zmniejszyć liczbę Azjatów, czarnoskórych i Żydów w reklamie. BA poszło na ugodę, sąd nie miał okazji się wypowiedzieć.

No to miłej podróży!

Zamaskowane gołębie

Gołębie mają w Londynie ciężkie życie. Ken Livingstone zawzięcie je tępi. Z każdego miejsca, na którym ewentualnie mogłyby usiąść wystają ostre szpile. Nie wolno ich dokarmiać. Obrońcy gołębi czasem protestują, ale bezskutecznie. Biedaczki, muszą się więc ukrywać. Dziś zauważyłam, że technikę ukrywania się mają opanowaną do perfekcji.


Dopiero po bliższym przyjrzeniu się widać, gdzie się ukryły:

Nieważne

Kabiria zaprosiła mnie jakiś czas temu do zabawy - podaj kilka (sześć) nieważnych informacji na swój temat. Trudne zadanie - wszystko, co mnie dotyczy, jest niezmiernie ważne! Tak ważne, że muszę trzymać to w tajemnicy i nikomu nie powiem....

No dobrze, jedną rzecz mogę zdradzić - w końcu zawisł na jednej z moich ścian plakat:Plakat został zakupiony w Galerii Plakatu w Krakowie (z ich strony pochodzi zdjęcie). Galerię bardzo gorąco polecam.

niedziela, 13 kwietnia 2008

Kilka zdjęć z londyńskiego maratonu

Poniżej przedstawiam kilka zdjęć z wielu, jakie zrobiłam dziś przez okno uczestnikom corocznego maratonu Flora (tym zwykłym uczestnikom, zawodowcy i zawodnicy na wózkach biegli dwie ulice dalej). Trochę było mi głupio, że nie biegnę razem z nimi, ja jednak jestem dopiero początkującą biegaczką i pewnie nie dobiegłabym od startu dalej, niż do własnego domu.
Ciekawostka 0 najstarszy uczestnik obchodzi w tym roku 101 urodziny.

Maraton w Londynie 2008

O maratonie więcej pisze Forma na swoim blogu.

sobota, 12 kwietnia 2008

Deportacje

Przypadek 1:

Obywatelka Ghany przyjechała do Zjednoczonego Królestwa na wizie studenckiej, pięć lat temu. Nie dość, że zaczęła pracować - na co studencka wiza nie pozwala - to jeszcze jej wiza straciła ważność. Kobieta, matka dwójki dzieci, nie wróciła do ojczyzny. Zachorowała tutaj na raka. Pozostanie na Wyspie dawało jej jakąś szansę na przeżycie, powrót natomiast wiązał się z pewną śmiercią - szpitale w Ghanie nie dysponują odpowiednimi lekami.
Została - z pełną świadomością, że oznacza to dla niej wyrok śmierci - deportowana. Dwa miesiące po deportacji zmarła.

Przypadek 2:
Przebywający w brytyjskim więzieniu od 7 lat osobnik, znany jako "prawa ręka Osamy Bin-Ladena w Europie", nie został deportowany do Jordanii (gdzie też jest oskarżony o terroryzm), gdyż groziłyby mu tam tortury. Z tego samego powodu nie deportowano 12 oskarżonych o terroryzm Libijczyków.

Przypadek 3
Obywatel Angoli, przybyły tu z synem, starał się o azyl. Nie otrzymał i groziła mu deportacja. Popełnił samobójstwo, by umożliwić nieletniemu synowi pozostanie na Wyspie do czasu osiągnięcia przez niego pełnoletności, kiedy to sam stanie oko w oko z widmem deportacji.

Przypadek 4
Młody przestępca seksualny, mający na swoim koncie 11 ataków na kobiety, nie został deportowany do Sierra Leone, gdyż byłoby to w konflikcie z jego prawem do "życia rodzinnego" (rodzinę ma tutaj).

Przypadek 5 i 6
Irańscy geje, kobieta i mężczyzna. Po przyjeździe do Zjednoczonego Królestwa dowiedzieli się, że ich partnerzy zostali aresztowani i otrzymali wyroki śmierci za swoją orientację seksualną. Jeden wyrok już został wykonany. Złożyli wnioski o azyl, zostały one odrzucone. Czekają na deportację, jednocześnie walcząc o zmianę decyzji, oznaczającej dla nich wyrok śmierci.

Przypadki różne
Azylanci, którzy azylu nie dostali, czekają dość długo na deportację. W czasie pomiędzy odmową azylu a deportacja nie mają prawa do opieki medycznej.

Nieciekawie to wygląda, prawda?

niedziela, 6 kwietnia 2008

Vierablu jako nastolatka

Vierablu w wieku wczesnonastoletnim, a być może nawet przednastoletnim:


Widoczny na zdjęciu but to tzw. juniorki, obuwie obowiązujące na terenie szkoły. Zwykle występowały w kolorze granatowo-brudnoszarym.

Spodnie to teksasy, w odróżnieniu od dżinsów niezupełnie ścieralne. I niezupełnie w kolorze indygo.

Pod rękawem można dojrzeć duży, biały zegarek typu cebula.

Z boku siatka na zakupy - ekologiczna, wielokrotnego użytku, przewiewna...(przy okazji można się na własne oczy przekonać, skąd wzięła się nazwa siatka na zakupy).

piątek, 4 kwietnia 2008

Z życia polskich placówek dyplomatycznych

Zajrzałam dziś na forum Polski w Anglii i widzę takie oto pytanie:

"Czy już jest przeciek, gdzie jest konsulat?".

Pytanie to świetnie ilustruje stosunki panujące między polskimi obywatelami zagranicznymi a placówkami dyplomatycznymi.

(Poprawia się. Bardzo powolutku)

środa, 2 kwietnia 2008

Raport z poszukiwań

Wszystko wskazuje na to, że w końcu opracowałam taką wersję życiorysu, który wywołuje reakcje. Może raczej tak - jest tych wersji kilka. Mam też sposób na dzwoniące agencje - nie odbieram telefonu, bo zwykle gdy dzwonią mam jakiś przypadkowy stan umysłu, tylko pozwalam im się nagrać. Oddzwaniam wtedy, kiedy mnie jest wygodnie. Teraz pozostaje tylko praktykowanie rozmów twarzą w twarz. Ciekawe, ile będę musiała ich przeprowadzić, zanim opracuję jakąś skuteczną metodę!

Niespodziewanie podczas swoich poszukiwań natrafiam na niespodziewane problemy moralne. Mam na przykład na biurku świetną ofertę (potencjalną) pracy w firmie bookmacherskiej, która prowadzi też internetowe kasyno. Pójść na rozmowę, czy też nie? Mam poważne opory. Przeczytałam gdzieś w ostatnich dniach, że wiele kobiet zajmujących wysokie stanowiska menedżerskie ucieka z firm zarabiających wyłącznie dla siebie do instytucji charytatywnych. Bo wolą przyczyniać się do dobra ogólnego zamiast pomnażać zasoby czyjejś indywidualnej kieszeni. Świetnie to rozumiem. Dlatego też perspektywa zajmowania się ulepszaniem narzędzi do wyciągania pieniędzy od ojców rodzin (i matek też) nie wydaje mi się szczególnie atrakcyjna.

Intensywne szukanie pracy ma swoje dobre strony - wszelkie nieszczęścia i problemy tego świata odsunęły się w cień i nawet kryzys na rynkach finansowych przestał mnie dręczyć. Ba, nawet nie wiem, czy kilkudniowy kryzys na nowym terminalu Heathrow już został przezwyciężony - mignęła mi tylko jakaś informacja o tym, że tysiące toreb zalegające lotnisko zostaną przetransportowane do Mediolanu do sortowania. Te należące do pasażerów przebywających za morzem, jak tu ładnie mówią (overseas). Wybieram się niedługo w kilka podróży, mam nadzieję, że do tego czasu kryzys bagażowy zostanie zażegnany. A póki co wracam do swoich życiorysów.