Wydarzenia wokół czternastolatki znanej jako Agata wywołały, również i w moim otoczeniu, wiele dyskusji na tematy związane z nastolatkami, ciążami, edukacją seksualną oraz dostępem do środków antykoncepcyjnych. Przy okazji tych rozmów po raz kolejny zastanowił mnie pewien zdawałoby się paradoks. Czytając brytyjską prasę ma się nieodparte wrażenie, że więcej w sprawie edukacji seksualnej niż robi się w Zjednoczonym Królestwie zrobić nie można. Mało tego - w szkołach można bez zbędnych pytań dostać całkowicie za darmo i bez wiedzy rodziców środki antykoncepcyjne. A mimo to odsetek nastoletnich ciąż jest w tym kraju zatrważająco wysoki i mimo zjednoczonych wysiłków szkoły i służby zdrowia nie maleje.
Zagadnęłam więc Nastolatkę, wychodząc ze słusznego założenia: "jak czegoś nie wiesz, zapytaj swoje dziecko". Okazało się, że z ta edukacją seksualną jest niezupełnie tak, jak przedstawiają to media. Nastolatka miała ostatnie zajęcia z wychowania seksualnego... 3 lata temu, kiedy to miała lat 12. Od tamtej pory nic. A przecież nawet gdyby przedstawić dwunastolatkom pełny i szczegółowy stan wiedzy na temat, i na dodatek wprowadzić z przedmiotu egzamin, do czasu, gdy nastolatki naprawdę będą tematem osobiście zainteresowane, zdołają większość zdobytej wiedzy zapomnieć. O ile ją w ogóle kiedykolwiek tak naprawdę przyswoiły. Edukacja więc jest, ale kończy się za wcześnie.
(Tu na moje: "Hmmm... to media trochę jednak kłamią" odpowiedziała mi spojrzeniem z cyklu "ci starzy to w ogóle nie mają pojęcia o życiu", i tekstem "Zawsze w jakimś stopniu kłamią. Zawsze trzeba sprawdzić w pięciu miejscach". To efekt między innymi edukacji szkolnej i wielu godzin analizy przekazów medialnych pod kątem pytań: "Jaki autor ma interes w tym, żeby podać informację w ten a nie inny sposób", "Jak użyte słowa i obrazy wpływają na nasz odbiór przekazu" itp.)
Jest też i druga przyczyna tych małoletnich ciąż. Może nawet istotniejsza. Otóż obowiązkowa edukacja obejmuje w Anglii dzieci do lat 16. Mało tego - szesnastolatki są w obliczu angielskiego (nie wiem, czy tak samo jest np. w Szkocji) właściwie dorosłe - odpowiadają karnie, mogą pracować i generalnie decydować o sobie. Wywołuje to zarówno u nastolatek, jak i ich rodziców, zwłaszcza ze środowisk w których faktycznie dzieciaki idą do pracy po skończeniu gimnazjum, poczucie, że są dorosłe. A u piętnasto- i czternastolatek poczucie, że są prawie dorosłe. Ze wszystkimi tego konsekwencjami, a więc również rozpoczęciem życia seksualnego. Do tego dochodzą jeszcze pieniądze - od brytyjskich dzieci, począwszy od osiągnięcia przez nie lat 13, oczekuje się, że będą pracować i same zarabiać na swoje kieszonkowe. A wiemy przecież, jak ogromny wpływ mają własne pieniądze na poczucie niezależności.
Mam wrażenie, że gdyby przeanalizować regulacje dotyczące obowiązku szkolnego oraz to, skąd nastolatki w poszczególnych krajach mają pieniądze i porównać z wiekiem, w których młodzież rozpoczyna życie seksualne, związek byłby dość ścisły.
Sytuacja nastolatek na Wyspach jest w ogóle trochę dziwna. Są jakby poza społeczeństwem, są przez społeczeństwo odrzucane. Dlaczego? Otóż dla Brytyjczyków niezmiernie ważny jest ład i porządek w życiu publicznym, w kontaktach międzyludzkich. Objawia się to niezwykłym naciskiem na ogładę, uprzejme wyrażanie się, ukrywanie swych emocji pod płaszczykiem dobrego wychowania i dowcipu, dbaniem o wspólną przestrzeń. Tak sobie myślę, że przypisywane Anglikom powiedzenie "mój dom jest moją twierdzą" oznacza po prostu, że prywatna przestrzeń własnego mieszkania jest jedynym miejscem, w którym Wyspiarz może być sobą. Wychodząc z tych czterech ścian zakłada maskę ułatwiającą życie społeczne.
Nastolatki nie są jeszcze wdrożone do tego reżimu uprzejmości, mają naturalną skłonność do rebelii i manifestowania swej indywidualności w często hałaśliwy sposób. Społeczeństwo robi więc wszystko, żeby tych intruzów się z przestrzeni publicznej pozbyć. Sklepy zakładają odstraszające ustrojstwa, wydające dźwięki słyszalne tylko przez małoletnich. Rozważa się likwidację darmowych przejazdów autobusami dla uczniów, bo z nudów jeżdżą autobusami i hałasują. Jednym słowem spycha się te dzieciaki sprzed oczu dorosłych obywateli. Nagle nikt ich nie chce. Nagle, bo tutaj zaleca się, żeby dzieci do 12 roku życia nie zostawiać samych w domu nawet przez 15 minut, są więc pod stałym nadzorem, zawsze z rodzicami, nawet w drodze do i ze szkoły. Po czym już rok później oczekuje się od nich, że będą pracować, żeby zarobić na własne wydatki; że pomiędzy 12/13 a 16 rokiem życia gdzieś się nagle zapadną pod ziemię a potem wyprowadzą i pójdą do pracy już na pełen etat. Są niechciane. Czują to i postanawiają same zająć się swoim życiem. Nie zawsze z dobrym skutkiem.