czwartek, 22 maja 2008

Do domu!

Czy raczej do kraju rodzinnego z wizytą. Wybieram się - po bardzo długiej przerwie - jutro. Czuję się trochę tak, jak moje stopy pod koniec upalnego dnia spędzonego w 'oficjalnych', zamkniętych butach, wbiegające szybko po schodach na moje trzecie piętro, niemogące się doczekać i wydostania się z uwięzi, i ochładzającego balsamu, jaki im zaraz zostanie zaaplikowany.

Bardzo przeszkadza mi tutejszy system klasowy, przenikający każdą dziedzinę życia; skostnienie, uniemożliwiające swobodne ruchy. Ot, weźmy chociażby zmianę pracy. Potwornie frustrujące zajęcie, bo angielscy pracodawcy zatrudniają wyłącznie osoby, które robiły wcześniej dokładnie to samo, w firmie dokładnie takiej samej wielkości i zajmującej się dokładnie tym samym. Koleżanka z pracy od dwóch lat bezskutecznie usiłuje znaleźć zatrudnienie w dziedzinie, do której ma talent i którą kocha. Niestety, po zakończeniu edukacji podjęła - w desperacji - błędną decyzję, wzięła pracę nie taką, jak naprawdę chciała i zamknęła sobie tym samym drogę do robienia tego, co lubi. Dla mnie to zupełnie nowe doświadczenie, w końcu większą część swojego zawodowego życia spędziłam w kraju będącym w okresie przemiany, w okresie, w którym dość łatwo było (może dalej jest?) zupełnie zmienić swoje zawodowe życie.

W Zjednoczonym Królestwie jest inaczej. Tu twoja przeszłość wyznacza twoją przyszłość i chyba jedynym sposobem ucieczki (w dziedzinie zawodowej) jest założenie własnej firmy. Jest to jakaś szansa. W innych dziedzinach życia jest gorzej. Nie zapłaciłaś na czas raty za sofę pięć lat temu, nie dostaniesz kredytu na samochód. Zostałeś kiedyś dyscyplinarnie zwolniony - nie masz szans na naprawienie błędu, na pokazanie, że już nigdy więcej - właśnie utworzono dostępną dla pracodawców bazę danych dyscyplinarnie zwolnionych. Ba, prawie wszystko co robisz, jest zarejestrowane w jakiejś bazie danych. Trochę to przerażające - raz podwinie ci się noga i nikt już ci nie da szansy. Taka brytyjska wersja karmy.

Ma to swoje dobre strony, tęsknię jednak za chaosem umożliwiającym odrodzenie, przemianę, nieoczekiwane zwroty sytuacji. Tęsknię za tym, by móc na pytanie 'jak się masz' odpowiedzieć: 'beznadziejnie'. I pytający nie będzie moją odpowiedzią zakłopotany.

środa, 21 maja 2008

Luzhniki*

Dziś wielki dzień dla chyba większości Brytyjczyków - finał Ligi Mistrzów, mecz pomiędzy drużynami Chelsea i Manchester United. Wydarzenie z mojego punktu widzenia nie warte byłoby uwagi, gdyby nie to, że odbywa się w Moskwie, a więc omalże na innej (dla Brytyjczyków) planecie. Jak bardzo inna to planeta? Z ekranu telewizora i łam gazet wyłania się wizerunek Rosji jako kraju niebezpiecznego, bo kierującego się niezrozumiałymi prawami i zwyczajami.

W ostatnich dniach popularnością telewizyjno - prasową cieszy się pewien brytyjski biznesmen, który spędził parę lat w rosyjskim więzieniu i obozie pracy. Biedaczek nie zrozumiał, że międzynarodowy gest oznaczający pieniądze zademonstrowany przez celnika nie był pytaniem o to, czy przewozi on większą gotówkę, a prośbą o wsparcie datkiem. Zdecydowana odpowiedź 'nie' nie została przyjęta zbyt dobrze i biznesmen został w odwecie szczegółowo przeszukany. Znaleziono przy nim skręta z marihuaną. Teraz tenże biznesmen dzieli się na prawo i lewo swoimi doświadczeniami i ostrzega: 'bądźcie ostrożni, bo możecie źle skończyć, Rosjanie nie mają takich praw jak my, obywatel nie ma takich praw jak u nas a i więzienia są znacznie mniej komfortowe'.

Brytyjska policja uznała, że różnice kulturowe są tak duże, że wysłała do Moskwy grupę funkcjonariuszy, którzy mają m. in. przekonywać swoich rosyjskich kolegów, że głośne zachowanie brytyjskich fanów jest w sumie nieszkodliwe i nie warto ich za samo śpiewanie na ulicy wsadzać do gułagu.
Fani, ci z grupy agresywnych, są zresztą ściśle monitorowani i grubo ponad setka znanych policji rozrabiaczy musiała przez meczem oddać paszporty.

Z punktu widzenia usadowionego na Wyspach można odnieść wrażenie, że kilka godzin w samolocie przenosi cywilizowanych fanów z centrum Demokracji i Praw w samo serce Groźnego i Nieznanego. Zdają sobie z tego sprawę Rosjanie i wkładają wiele starań w pokazanie się światu z jak najlepszej strony. Proces wydawania wiz został na tę okazję znacznie uproszczony i przyspieszony, policjanci założyli białe koszule, zorganizowano dodatkowy transport itp. itd. Nie umieszczono co prawda w całym mieście napisów po angielsku, ku zdziwieniu co poniektórych anglojęzycznych widzów, najwyraźniej tym faktem zdziwionych, ale zrobiono naprawdę wiele, by udowodnić, że Rosja nie jest dzikim krajem i że potrafi zorganizować duże, międzynarodowe wydarzenie sportowe.

Podsumowując - ja piłki nożnej nie lubię a już szczególnie nie lubię tej całej napompowanej testosteronem otoczki wokół meczów. Cieszę się jednak, że dzisiejszy mecz skierował uwagę setek tysięcy Brytyjczyków na ten nieznany kraj - Rosję. Bo gdzieś tam pomiędzy ostrzeżeniami i wskazówkami dotyczącymi podróży przewijają się i wiadomości o kraju, na temat którego wiedza nie jest zbyt rozległa.



---
* Luzhniki - angielska wersja nazwy stadionu Łużniki

piątek, 9 maja 2008

"Prosze Pani, czy mogę wyjść do toalety?"

"Proszę Pani, czy mogę wyjść do ubikacji?" - tymi słowy Nastolatka zwróciła się do nauczycielki.
Nauczycielka wpisała do dzienniczka: " Zezwala się na zrobienie siusiu w czasie lekcji"
Nastolatka poszła z dzienniczkiem do administratorki w celu uzyskania klucza do toalety (są zamykane podczas zajęć).
Administratorka powiedziała, że klucza nie da, bo siku w czasie lekcji mogą robić tylko ci ze skierowaniem od lekarza.
W toaletach są zainstalowane kamery.

Ja nie zmyślam!