czwartek, 26 marca 2009

literowka

Popełniłam literówkę, wpisując adres swojego bloga w pole adresu w przeglądarce. Ku swojemu ogromnemu zdumieniu otworzyła mi się strona Mega Site of Bible Studies, zawierającą m.in. 'incredible testimony of a former doubter'. Religijny spam, jednym slowem. Domena glowna tej strony to blogpot, jak z adresu dowolnego bloga na blogspocie (sprawdziłam kilka) wyrzucicie literkę s, to na tę stronę traficie. No i komu ja mam to zgłosić? I czy to w ogóle jest jakieś wykroczenie? Na pewno przeciwko dobrym obyczajom.


środa, 25 marca 2009

Szybciej, koteczku!

Nastolatka położyła z entuzjazmem na stole film o wielce wdziecznym, sugerującym treść niekoniecznie odpowiednią dla młodych panien, tytule: Faster, Pussycat! Kill! Kill! i kazała niezwłocznie obejrzeć. Warto było.

Film jest z gatunku trash movies, a więc niskobudżetowy, z pogranicza kiczu i komiksu. Powstał w latach sześćdziesiątych, pod czujnym okiem reżysera Russ'a Meyer'a. Treść? Trzy piękne długowłose kobiety, w obcisłych spodniach, z dużymi biustami i jeszcze większymi dekoltami, po pracy "przy rurze" w nocnym klubie udają się na pustynie, gdzie urządzają wyścigi ślicznymi, sportowymi kabrioletami. Tę jakże kobiecą, weekendową rozrywkę zakłóca im młoda para, która miała nieszczęście udać się w to samo miejsce na piknik. Mężczyzna zostaje bez większych ceregieli ukatrupiony gołymi rękami (nic dziwnego, miał na sobie naprawdę idiotyczne krótkie spodenki). Młode, niewinne dziewczę zostaje porwane.


Porywaczki jadą na pobliską, położoną na odludziu farmę, zamieszkałą przez trzech mężczyzn, a to w celu jej ograbienia. Widz, szczególnie płci żeńskiej, perspektywą popełnienia przez przez piękne istoty przestępstwa nie bardzo się przejmuje, bowiem mieszkańców farmy wolałby w ciemnej ulicy nie spotkać. Zwłaszcza unieruchomionego na wózku ojca i jego niedorozwiniętego syna, zajmujących się dla rozrywki wprowadzaniem w czyn najgorszych kobiecych koszmarów. 

Zakończenia fabuły nie podam, bo w sumie to mało ważne, jak film się kończy. Ważne jest to dziwne wrażenie, jakie po sobie pozostawia, wrażenie zobaczenia czegoś, czego się jeszcze nigdy w życiu nie widziało, czegoś, co jest zdecydowanie inne, nie tylko w odniesieniu do innych filmów, ale też do życia. Dłuższą chwilę zajęło mi dotarcie to sedna tej inności. Otóż trzy główne bohaterki w zetknięciu z dość odrażającymi typkami się nie boją. Są silniejsze i sprawniejsze od mężczyzn. Wiedzą o tym. Nie ma w nich cienia lęku, są paniami sytuacji. Nic dziwnego, że wiele kobiet zwierzało się aktorce grającej główną rolę, Tura Satana (Turze Satanie?), że film ten zmienił ich życie. Tura Satana zagrała zresztą trochę siebie - grupowo zgwałcona gdy miała lat 9, przez lata ćwiczyła wschodnie sztuki walki, po czym znalazła swoich oprawców i... no porządnie ich zbiła*.

Mnie film życia nie zmienił, ale całkowite odwrócenie w nim ról (zabieg zawsze skuteczny - gdy powiedzmy ktoś się upiera, że nie nie jest na przykład rasistą, wystarczy zamienić miejscami w jego wypowiedziach wyrazy 'biały' i 'czarny') dość boleśnie uświadamia, że może równouprawnienie, wyzwolenie itp., ale gdzieś tam w głębi to przewaga fizyczna decyduje o tym, kto rządzi.  

A trash movies uwielbiam. Przerysowania i nieskrywana umowność, chropawość dialogów, dalekie od ideału aktorstwo tworzą dystans niezbędny do skomentowania rzeczywistości. Skomentowania a nie przeżycia jej wraz ekranowymi bohaterami pod dyktando punktu widzenia reżysera. Przyjrzenia się bez zaangażowania emocjonalnego, chłodnym okiem, okraszonym sporą dawką śmiechu (nie zawsze tam, gdzie chciałby reżyser). Poszukania odniesień, cytatów, klisz, kalek, stereotypów. 

Ach, i Tarantino rozpuszcza ploty, że wyreżyseruje Faster, Pussycat! Kill! Kill! jeszcze raz. 

No i nie zapomnijcie wysłać swoich córek na lekcje karate.

--
* zielony pas aikido, czarny pas karate