środa, 10 września 2008

Zagadka


Jak się nazywa firma, w której zrobiłam zdjęcia tych oto drzwi do toalet?

toaleta męska

toaleta żeńska

wtorek, 9 września 2008

"Nie wiem, jak ty, ale ja mam dzieci"

1.
Sala konferencyjna. Godzina 17. Spotkanie nieco się przeciąga. W pewnym momencie Kieron odzywa się do prowadzącego: "Clive, czy nie mógłbyś się streszczać Nie wiem, jak ty, ale ja mam dzieci i chciałbym już iść do domu".

2.
Pociąg. Dwaj panowie w drogich garniturach rozmawiają zawzięcie o jakichś pojazdach. Zwrotność, wywrotność, łatwość prowadzenia itp. Wyciągają komórki i wymieniają się zdjęciami... wózków niemowlęcych. Po chwili zmieniają temat na "wypróbowane sposoby na usypianie dzieci".

3.
Manager, nowy, którego decyzje mam wspomagać, umawia się ze mną na rozmowę dotyczącą szczegółów moich obowiązków. "No i chciałbym jeszcze z porozmawiać o twojej sytuacji rodzinnej - wiem, że masz córkę, na pewno nie możesz przesiadywać w pracy do późna. Ja też mam rodzinę i dziś na przykład muszę wyjść o czwartej. Mam wyrzuty sumienia, że siedziałaś wczoraj tak długo (wyrzucił mnie z biura o 19). Wolałbym, żeby moi podwładni nie zaniedbywali życia prywatnego".

poniedziałek, 1 września 2008

To kim ja jestem?

Nastolatka od czasu do czasu pilnuje dziecka sąsiadów. Ostatnio wczoraj, niedługo po powrocie z wakacji w Polsce. Sąsiedzi trochę ją wypytywali, jak to tam w tej Polsce jest i jak sobie radziła i czy zna polski. Czy zna polski! Gdy mi to powtórzyła, ucieszyłam się, bo wiedziałam, jak bardzo jej zależy na pozbyciu się akcentu. Ona jednak zadowolona nie była. "Mamo, ale oni nie wiedzieli, że ja jestem Polką. Wiedzieli, że ty jesteś, ale myśleli, że ja się tu urodziłam i jestem Brytyjką. To może ja jednak będę mówiła z polskim akcentem".

No tak, na ogól zależy nam, by otoczenie wiedziało, kim jesteśmy, by nasza tożsamość była widoczna. Tożsamość narodowa Nastolatki gdzieś się okryła pod angielskim akcentem i moje dziecko tak się poczuło, jakby jej ktoś tę polskość odebrał.


Gąski biskupa Winchester

Londyn w XII w. byl malutki - mniej więcej rozmiarów City of London. Nieopodal Londynu znajdowalo się jeszcze jedno city - Westminster. Miasta te byly nieźle zarządzane i dobrze zorganizowane, również pod względem bezpieczeństwa - wszelkiego rodzaju drobni przestępcy, prostytutki, aktorzy i wlaściciele scen do walk niedźwiedzi i byków nie mieli tam czego szukać. Gdzie się więc podziewali? W Southwark. To tam kwitly burdele, teatry (The Globe!) i karczmy, a szczególnie w jednym miejscu - na kawalku ziemi, który od XII wieku należal do kolejnych biskupów Winchester. Posiadany przez nich teren cieszyl się brakiem ograniczeń obowiązujących w sąsiednich miastach a także szczególnym przywilejem - licencją na prowadzenie burdeli. Prawo do tego posiadaly tylko trzy miejsca - oprócz tej części Southwark, która byla w posiadaniu biskupa (nie cale miasto mialo ten przywilej) byly to jeszcze dwa miasta portowe: Sandwich i Southampton, którym prawo do licencjonowanych domów publicznych nadano w trosce o żony i córki praworządnych obywateli, narażone na zaczepki licznie odwiedzających miasta marynarzy.

Nie wiadomo od kiedy dokladnie domy publiczne (czy może raczej karczmy z prawem do czerpania zysków z prostytucji) w Winchester Liberty (tak zwal się teren posiadany przez biskupa, znany poźniej również jako Liberty of The Clink) byly legalne, znajdowaly się tam jednakże od samego początku istnienia liberty.

Ciekawe jest prawo, które regulowalo ich dzialalność - prostytutkom nie wolno bylo mieszkać i jeść na terenie burdeli, a to w celu zapobiegnięcia popadania w niewolę i placenia nadmiernie wysokich stawek za jedzenie; nie wolno im bylo pracować w niedziele i święta pomiędzy 6 a 11 oraz 13 a 18 - w tych godzinach musialy opuścić teren liberty. Tak samo musialy postąpić podczas posiedzeń parlamentu. Wlaścielom karczm nie wolno bylo pożyczać prostytutkom pieniędzy, a jeżeli się zdarzylo, że jednak pożyczyli, nie wolno im bylo w żaden formalny (sąd) sposób dochodzić splaty dlugu. Prostytutek nie wolno bylo bić a pracownicy biskupa regularnie sprawdzali, czy aby na pewno kobiety wykonują pracę dobrowolnie. Jak pisze Ruth Mazo Karras w książce Common Women: Prostitution and Sexuality in Medieval England, z której zaczerpnęlam część informacji do tej notki, za licznymi przepisami chroniącymi kobiety nie szly żadne - znane w innych częściach Europy - dzialania, w postaci chociażby domów dla tych, które chcialyby zerwać z zawodem.

Malo tego - co prawda pracowaly one na terenie należacym do biskupa, czerpiącego z ich pracy niemale korzyści, ze względu na grzeszny charakter swojej pracy nie mogly być pochowane w poświęconej ziemi. Na terenie liberty znajdowal się cmentarz dla 'samotnych kobiet', jak eufemistycznie określano prostytutki. Z biegiem czasu na cmentarzu zaczęto chować biednych, też przez wieki uważanych za niegodnych cmentarza kościelnego. Zamknięto go ostatecznie w XIX wieku, jako powód podając przeladowanie zmarlymi. Archeolodzy, pracujący na jego terenie podczas budowania linii metra Jubilee line, dla której na dawnym cmentarzu zbudowano zasilanie, szacują że pochowano na nim okolo 15 tysięcy osób.

Dziś po cmentarzu nie ma śladu. W 1996 roku poeta i artysta John Constable przechodził kolo metalowej bramy prowadzącej na dawny cmentarz i usłyszał szept niespokojnego ducha Gęsi (prostytutki, o których mowa w tej notce, zwane były Winchester Geese, Gąskami [biskupa] Winchesteru). W efekcie powstała seria poematów. John odkrył (o czym ponoć wcześniej nie wiedział), że Gąski naprawdę istniały. Zagłębił się w historii. Zainicjował regularne 'rytualne dramaty' na podstawie swoich tekstów, połączone z pielgrzymkami do bramy, od tamtej pory obwieszonej rożnymi rytualnymi wstążeczkami. Cmentarz dorobił się nawet swojej strony: Cross Bones Graveyard, licznych projektów artystycznych oraz grupy milośników i obrońców miejsca przed zakusami firm budowlanych.